Miesiące
mijały szybko... Aż w końcu nadszedł termin porodu. Męczyłam się kilka godzin,
ale jakoś się udało. Urodziłam ślicznego chłopczyka.
Leżałam
właśnie na sali poporodowej i tuliłam maleństwo, gdy przyszedł Ryland.
-
Jak się macie? - spytał.
- Ja
dobrze, ale nasz synek jest trochę słaby. - odparłam zgodnie z prawdą. - A
nawet bardzo. Lekarze nie dają mu zbyt wiele czasu.
- To
nieciekawie... - posmutniał. - No czemu mi to robisz aniołku? - pogłaskał synka
po głowie.
Serce
mi pęka, gdy widzę Ryry'ego w takim stanie... I, gdy wiem, że mojemu dziecku
nie zostało zbyt wiele życia...
Kilka
godzin później, w środku nocy dostałam akt zgonu syna. Zrozpaczona rzuciłam się
na podłogę i płakałam. Ani Ryland, ani lekarz, ani pielęgniarki nie potrafili mnie uspokoić, więc dali mi się
wypłakać. To chyba najlepsze co mogli zrobić... Chociaż nie. Mogli zrobić coś
lepszego... Mogli uratować moje dziecko...
Krótki i bardzo bardzo smutny rozdział :'(
OdpowiedzUsuńCzemu Ty nam to robisz? Czemu?
Ciekawe co będzie dalej...
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na next!